sobota, 4 lutego 2017

SHIZMA

Daiki

          Czułem strach. Nigdy wcześniej nie był on aż tak wielki jak teraz, nie mówiąc już o tym jak rzadko go czułem. Jego paraliżujący efekt powodował u mnie skrajne reakcje, nijak podobne do tych, jakie mogłem uzyskać na boisku.
          Wszystko działo się w zwolnionym tempie, a adrenalina spowodowała, że to, co widziałem stało się nienaturalnie ostre.
          Stała tam.
          Wysoko na starych metalowych rurach, które kiedyś służyły do skoków do jeziorka. Teraz natomiast były niczym innym jak złomem, który powinien już dawno zostać wyrzucony.
          Jednak ona się tam wspięła. Przyglądała się horyzontowi krocząc niebezpiecznie blisko krawędzi.
          Jeden zły ruch, a wpadnie do wody.
          Zawiał wiatr, a ona niczym nie wzruszona wyciągnęła rękę z kieszeni obszernej szarej bluzy i zaciągnęła się nikotynowym dymem z elektrycznego papierosa. Szary obłoczek sunął wraz z porywami powietrza.
          Zrobiła krok w przód i schyliła się, by wrzucić coś do zawieszonej, o jedną z wystających rur, materiałowej torby.
          W tej samej chwili moje serce podskoczyło do gardła. Jej ciało zniknęło z mojego pola widzenia w akompaniamencie głośnego chlupotu.
          Skoczyła.
          Nie myśląc nad niczym pognałem w stronę wody i ruszyłem w ślad za nią. Zanurzyłem się i płynąc głębiej złapałem ją za rękę po czym zacząłem płynąć ku powierzchni.
          Zaczęła się wyrywać, szarpała ręka bym ją puścił.
          Chciała umrzeć tu i teraz. Nie obchodziło mnie to, jednak gdy już chciałem pociągnąć ją mocniej, jej ręka wyślizgnęła się z mojego uścisku. Z wielkim wysiłkiem spróbowałem na nowo złapać jej rękę.
          Przestała się ruszać, a z jej ust buchnęły ostatnie bąbelki powietrza jakie zostało jej w płucach. Szybkim ruchem przyciągnąłem ją do siebie i wypłynąłem na powierzchnie. Zziajany obserwowałem jak krztusi się i wypluwa resztki słodkiej wody z jeziorka. Spoglądnęła na mnie dużymi oczami w kolorze lodu i uśmiechnęła się lekko.
          — Znowu mnie ratujesz Daiki... — westchnęła i odkleiła od czoła mokre srebrzyste kosmyki włosów.
          — Który to już raz Ren...


Ren


          Leżąc na łóżku w moim pokoju rozmyślałam nad sensem mojego życia. Nie byłam grzeczna, do szkoły nie chodziłam wcale, a moje dnie są przepełnione alkoholem, papierosami i ziołem. Jednak mimo tego każdy myśli, że wszystko jest okey, że mam się dobrze i nic mi nie trzeba. Nawet nie wiedzą jak bardzo się mylą…
          Usłyszałam jak z salonu ktoś woła moje imię. Podniosłam się i uprzednio wciskając ręce w kieszeń obszernej bluzy zeszłam na dół po schodach, przeskakując co dwa stopnie. Weszłam do kuchni, gdzie mój wujek krzątał się między szafkami doprawiając obiad. Usiadłam na szafce i machałam nogami niczym małe dziecko.
          — Wolałeś — mruknęłam. Mężczyzna spojrzał na mnie delikatnie zza ramienia. Jego brązowe oczy powiedziały mi już wszystko. Mam mu znowu pomóc w ośrodku.
          Takagi Eiji opiekuje się mną od mniej więcej siedmiu lat, gdy uciekłam od moich rodziców. Jak na trzydziestolatka wygląda dość młodo, więc bez skrępowania chodzę z nim wszędzie, gdzie mnie wyciągnie.
          — Za miesiąc przyjeżdżają do ośrodka dwie szkoły. Będziesz musiała mi pomóc. Siadaj do jedzenia.
          Wzięłam od niego talerz z obiadem i usiadłam przy drewnianym stole. Skromnie dziś, bo tylko ryż z warzywami. Zazwyczaj robi jakieś bardziej wykwintne dania. Na przykład ostatnio zrobił kaczkę w sosie pomarańczowym z ryżem.
          — Nie chce mi się robić za nianię — rzuciłam i wepchnęłam do ust duszoną marchewkę. Pomagałam już kilka razy przy obozach klubów sportowych i jedyne moje zadanie to pierniczenie się z bachorami, które przyjeżdżały. Nie mam ochoty robić tego po raz kolejny…
          — Spokojne, tym razem przyjeżdża liceum.
          Uniosłam jedna brew do góry. Czy Eiji nie chce przez przypadek znaleźć mi normalnych znajomych? Zdecydowanie tak. Kiedy ja mam normalnych kumpli. No może trochę groźnie wyglądają, ale taki już ich urok.

          Po skończonym obiedzie zmywałam naczynia. Przy okazji pomyślałam o tym, czy gdzieś przez przypadek nie wyjdę. Jedynymi wolnymi osobami do końca tygodnia jest Satoshi z jego chłopakiem Ichiro, Emiko i Neat. Prawdopodobnie jak do nich zadzwonię to spotkamy się na wałach tak jak zawsze. Chociaż dzisiaj bardziej zanosi się na deszcz. Może Neato ma wolną chatę…
          — Wyjdę dzisiaj jeszcze — rzuciłam wycierając ręce ścierką. Brązowowłosy odwrócił się w moją stronę z niezbyt miłym spojrzeniem.
          — Kiedy wracasz?
          — A jaki dzień jest dzisiaj?
          — Piątek.
          — To prawdopodobnie w niedzielę, najpóźniej w poniedziałek wieczorem.
          Westchnął ciężko i machnął mi ręka na pożegnanie.
          Wbiegłam do swojego pokoju i złapałam za telefon wybierając wśród połączeń odpowiedni numer. Usiadłam na czarnej pufie i czekałam aż odbierze.
          — Czego tam ode mnie dusza chce? — usłyszałam z drugiej strony niski zaspany głos. Znowu położył się spać nad ranem i śpi jeszcze teraz.
          — Neato, są u ciebie na chacie rodzice?
          — Hmm? A nie, starych nie ma wyjechali na delegacje, wrócą w przyszłym tygodniu. A co się stało?
          — To co ty na to żeby zrobić u ciebie imprezę piątek-niedziela?
          — No niby można, ale wiesz, że jak się Satoshi pije to się później idzie pieprzyć z Ichiro. Nie mam dla nich łóżka, a swojego im nie dam.
          — Neato…. Zapomniałeś chyba, że mieszkasz w domu, gdzie masz trzy pokoje gościnne — zaśmiałam się. Neat ma po przebudzeniu półgodzinną fazę “nie ogarniania”, jak to zwykliśmy nazywać. Często zapomina gdzie się znajduję i z kim, jednak w miarę szybko sobie wszystko przypomina, dlatego też nie ma żadnych przypałów z jego strony.
          — Pff.. morda Ren.
          — Nie moja wina, że masz tak zjebany mózg, że nie ogarniasz, co w domu masz.
          — A tam pierdolisz od rzeczy. Załatwić coś?
          — Alkohol i Emiko. Ja resztę wezmę od sztychy i zadzwonię po Satoshi’ego i Ichiro. Jest siedemnasta, masz czas do dziewiętnastej na ogarnięcie się i pójście do sklepu. Nie obchodzi mnie, jeśli się nie wyrobisz.
          — Jakby cie to kiedykolwiek obchodziło, to byłoby święto…
          — Tak dobrze mnie znasz, siemka kochany.
          — Ta oczywiście, siemka laska.
          Rozłączyłam się i przygotowałam do wyjścia.
          Zmieniłam dresowe spodnie na krótkie czarne spodenki i zakolanówki, a bluzę na czerwony luźny sweterek. Zapięłam na nadgarstku skórzaną bransoletkę z ćwiekami, a wokół szyi przywiązałam choker. Złapałam za biało-czarny plecaczek i wpakowałam do niego wszystko, co będzie mi potrzebne po czym wzięłam z łóżka elektryka i wyszłam z domu.
          Przeszłam przez zatłoczone uliczki Saitamy i udałam się główną drogą w stronę parku przy 4-chrome.
          Była już godzina osiemnasta, więc ludzi było coraz mniej. Niedługo będzie zachodzić słońce, a wtedy przejście przez park wydaje bardzo nierozważne. Pełno tam wtedy niebezpiecznych osób, które zazwyczaj mają jakieś powiązania z Yakuzą. Dlatego też przyspieszyłam kroku. Nie miałam zbytnio ochoty mieszać się w jakieś szemrane interesy, a też za dużo by z tym zachodu. Wystarczy mi szprycha, który załatwia nam wszystko, czego potrzebujemy.
          Zauważyłam na jednej z ławek siedzących dwóch chłopaków. Pomachałam do nich i pobiegłam. Wysoki, czarnowłosy Satoshi czekał już na mnie razem ze swoim chłopakiem- niższym o głowę od niego blondynem Ichiro. Uściskałam się z nimi na powitanie.
          — Gdzie szprycha ?— mruknął wyższy.
          — Ma jeszcze pięć minut, — odparłam siadając na ławce, którą jeszcze przed chwilą zajmowali moi towarzysze.
          Rozglądnęłam się dookoła szukając czegoś, na czym mogłabym zatrzymać wzrok. Obserwowałam jak suche gałęzie drzew, w mroku przybierają kształt szkieletów. Ich kościste palce jakby wskazywały nasze ciała chcąc do nas podejść. Każdy cień układał się w jakieś stwory, które ukrywając się jeden za drugim, czyhały tylko abym ja, bądź Satoshi, czy Ichiro, ruszyli w ich stronę. Zapewne wtedy dopali by nas i zrobili to co chciały zrobić. A zgaduję, że miały wiele pomysłów.
          Wzdrygnęłam się na samą myśl o torturach, jakie można by było na nas przetestować. Sorry bardzo, ale mnie to nie rajcuje. Ani trochę.
          Zauważyłam zgarbioną sylwetkę, która zamajaczyła mi gdzieś w oddali. Poruszała się charakterystycznym krzywym krokiem, dzięki czemu od razu rozpoznałam w niej osobę, na którą czekamy.
          Szprycha, a dokładniej Rihito Takumi to trzydziestoletni mężczyzna pracujący w jednej ze szkół w Saitamie. Zawsze cieszyłam się, że nie w mojej, bo wiedziałam, że na jego lekcjach prawdopodobieństwo zaśnięcia wzrasta trzykrotnie. Przydługie brązowe włosy, ciemne oczy, szelmowski uśmieszek i wieczne garnitury, najczęściej w komplecie z koszulą i krawatem w jakimś fikuśnym wzorze- cały profesorek historii. To wszytko dopełnia jeszcze wyluzowany charakter, ciągle prawienie cytatów i obeznanie w temacie "nastolatkowie", jak to zwykł mawiać.
          Teraz jedyne co go odróżniało od stereotypu to woreczek z jakiejś apteki, który trzymał się mocno wciągnięty w kieszeń spodni.
          Podszedł do nas z nieodłącznym grymasem zadowolenia na twarzy. Rzucił w moja stronę reklamóweczkę, która złapałam po kilku próbach. Zajrzałam do środka sprawdzając, czy przez przypadek o czymś nie zapomniał.
          — Jak zawsze. Wszystko co chciałam dostałam.— rzuciłam i spojrzałam na niego z uśmiechem.
          — Tylko mi się nie pozabijajcie. Nie lubię, gdy dręczą mnie wyrzuty sumienia, wtedy mało jem. — odparł z udawanym smutkiem.
          — Oj ty biedaku   —  zakpiłam. —  Jak ta bardzo się boisz to też chodź, będziesz miał nas na oku i sam też sobie coś weźmiesz. 
          Szprycha spojrzał na mnie zaskoczony po czym potarł brodę w zamyśleniu. Jak można mieć problem ze zdecydowaniem się, czy chce się iść z nami napić i zjarać? Ja tam nie widzę żadnych przeciwwskazań, a jeszcze lepiej, bo widzę same zalety. A on i tak myśli. I weź tu się z takim człowiekiem dogadaj...
          — Dobra, co mi szkodzi  — odparł w końcu. 
          Zaczęliśmy iść w stronę domu Neato. Wyciągnęłam z plecaka słuchawki i podłączywszy je do telefonu wysunęłam się na przód, jednak nie włączyłam jeszcze muzyki. Chciałam jeszcze chwile posłuchać ich rozmowy.
          — Ale trudna decyzja Takumi. — Skomentował Satoshi —  To jakbyś wybierał, co masz zjeść na obiad: bento jakiejś swojej uczennicy, czy udon z warzywami i kurczakiem, który przygotowujesz w domu. 
          — I co bym wybrał?
          — To chyba logiczne, że bento. Chyba nie zrozumiałeś przenośni w tym porównaniu.
          — No właśnie nie bardzo...  — rzucił zdezorientowany.
          — I ty siebie nazywasz nauczycielem? — wtrąciłam się patrząc na niego z zniesmaczeniem. 
          — Myślę, że chodziło o to, twoje śniadanie to codzienność, a bento dostajesz raz na jakiś czas.— wytłumaczył Ichiro.
         Westchnęłam głośno i nie zwracając już na nich uwagi włączyłam pierwszą lepszą muzykę z playlisty. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz